Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Wolny Polak za Stalina. Do psychuszki wsadzili go koledzy – pisarze

Dodano: 05/09/2024 - Numer 216 (09/2024)
FOT. NAC
FOT. NAC

Podczas Zjazdu Związku Literatów Polskich w 1950 roku poeta Wojciech Bąk wszedł na trybunę główną i w proteście przeciwko cenzurze otruł się tabletkami luminalu. Samobójstwo udaremnili ubecy, którzy błyskawicznie odwieźli go do szpitala. Po odratowaniu trafił na aleję Szucha, gdzie mieściła się siedziba Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Podczas przesłuchania powiedział ubekom, że historia się powtarza, bo w tym samym  budynku przesłuchiwany był przez gestapo. Został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym w Kościanie, gdzie poddano go „leczeniu” za pomocą elektrowstrząsów.

Wojciech Bąk postanowił żyć i tworzyć w komunizmie, tak jakby komunizmu nie było. Zachowywał się jak człowiek wolny w czasie, gdy inni pisarze słysząc to, co mówi, kulili się ze strachu. Zresztą to koledzy po piórze przyczynili się do dwukrotnego umieszczenia go w szpitalach psychiatrycznych  i pobytu w więzieniu. Sam Bąk o polskich więzieniach pisał w wierszu:

Więzienia są tak pełne łez i majestatu,

Że żaden pałac świata nie śmie się przybliżyć –

I każda cela pełna świętych aromatów,

Bo jej woń siostrzana tej, co pachnie z krzyża!

Upiorny bal maskowy

Jak pisze Tomasz Sikorski, autor książki „Bal maskowy. Wojciech Bąk 1907–1961. Biografia pisarza”, za młodu stawiano go „w jednym szeregu z Czesławem Miłoszem, Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, Jerzym Andrzejewskim”. Ale po wojnie wszystko się zmieniło. W stalinowskich „Szpilkach” młody Tadeusz Różewicz kpił z Wojciecha Bąka, paszkwil ubierając w formę parodii litanii:

 

Bąku objawiony

Bąku poroniony

Bąku bąkający

Bąku bełkocący…

O Panie!

daj mu opamiętanie

niech już przestanie

 

Pisarz Egon Naganowski, szef poznańskiego Związku Literatów Polskich, wnioskował o jego wykluczenie ze związku z następującym uzasadnieniem: „Zakłócając pracę nieodpowiedzialnym wystąpieniem, porównał do siebie hitleryzm i komunizm. Fakt ten, zresztą jeden z wielu, wskazuje jasno na nielojalny, wrogi stosunek kol. Bąka do Polski Ludowej”.

Wojciech Bąk faktycznie uważał, że sługusi totalitaryzmów nie mogą tworzyć prawdziwej poezji. Pisał o tym w „Tygodniku Warszawskim”: „Nie można stworzyć poezji antyhumanistycznej… Poezja jest tak ludzką rzeczą, że kto nie kocha człowieka, to nie może jej stworzyć… Próbowali to robić przeciwludzcy panowie Marinetti i inni. Z powodu wiernej służby zasiadali w faszystowskiej akademii literatury włoskiej… Nic z tego jednak na dłuższą metę nie wyszło. Wyjść nie mogło. Poetycko, oczywiście”.

Sergiusz Sterna-Wachowiak najtrafniej podsumował niesamowitą historię „sprawy Wojciecha Bąka”: „Jest w istocie jak bal maskowy, którego figurami są: cenzorski zapis, więzienie, porwanie, izolacja w »psychuszce«, prokuratorskie próby ubezwłasnowolnienia i śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach, jako represje na człowieku, który w czasach zniewolonych chciał być i był duchowo wolny”. I przewidywał: „Być może, że zakrzepłe jak rzeźba figury tego upiornego maskowego balu ożyją jeszcze pod piórem kogoś na miarę Dostojewskiego. Ujrzymy wówczas, bo bal maskowy polega na przebraniach, maskach i zwodniczych gestach, jak stalinowski aparatczyk jawi się jako lekarz, ubowiec staje się pielęgniarzem, agent – literatem, przyjaciel okazuje się zdrajcą, kolega judaszem, a sam poeta wystąpić ma albo w kaftanie bezpieczeństwa, albo w papierowej czapce antysemity nałożonej mu przez pierwszych antysemitów tamtych czasów” („Gazeta Poznańska”, 11 czerwca 1999).

Ślusarz artystyczny

Wojciech Bąk urodził się 23 kwietnia 1907 roku w Ostrowie Wielkopolskim. Jak pisze Tomasz Sikorski „Dzień był pogodny, choć niebo pokrywały chmury, przez które przebijały się nieśmiało promyki słońca. Nieprzypadkowo dziecku nadano imię Wojciech. Właśnie w tym dniu imieniny obchodził św. Wojciech – patron Polski, święty i męczennik”.

„Ojciec był sprawiedliwością, a matka łaską” – wspominał  Wojciech Bąk w książce „Miasto mego dzieciństwa”. Jego mama Marianna: „W czarnej sukni do kostek, w fartuchu roboczym królowała wśród pary z garnków w kuchni lub z balii do prania, pachnącej szorstkim zapachem mydła i chlupoczącej bielizny”. Ojciec Franciszek prowadził z Ostrowie warsztat ślusarski, a sam siebie nazywał „ślusarzem artystycznym”. Syn wspominał: „Umiał mówić i nie dawał się zakasować przez arystokrację miejską…  Życie bez walki, choćby opłacanej wieloma trudnościami i zawodami, nie było dla niego życiem… Inteligentny, oczytany, był człowiekiem o otwartej głowie, z którym można było i warto było pomówić o ważnych sprawach narodowych społecznych”.

Religijność odgrywała ważną rolę w życiu rodziny. Jak opisuje Tomasz Sikorski, niedziela wyglądała u Bąków tak: „Kościół, msza w mało zrozumiałej, ale tajemniczo ujmującej łacinie, następnie wypad na strzelnicę bractwa kurkowego, którego członkiem był ojciec, albo piesza »wyprawa« do lasu i na kąpielisko Lipskich w Szczygliczce”.

Wojciech uczył się w katolickiej szkole powszechnej, a następnie w Królewskim Katolickim Gimnazjum  Ostrowie. Tam jego pierwszym mistrzem był prof. Tadeusz Eustachiewicz, polonista. „Był bardzo wrażliwy na wszelkie błędy językowe, a zwłaszcza germanizmy… Rozwijał przed nami wartości kultury klasycznej i czar świata antycznego” – wspominał. W efekcie uczeń Bąk, jak pisze Sikorski, „czytał dzieła klasyczne w oryginale, tłumaczył mniej lub bardziej udolnie na język polski fragmenty Tacyta i Owidiusza, został również aktorem w szkolnym kole teatralnym”.

W 1925 roku zdał maturę i rozpoczął studia na filologii polskiej na Uniwersytecie Poznańskim. Zajęcia z socjologii prowadził prof. Florian Znaniecki, światowej sławy uczony, a z pedagogiki prof. Ludwik Jaxa-Bykowski, związany z Narodową Demokracją, który po wojnie zostanie zamordowany przez UB. Na ostatnim roku studiów zadebiutował jako poeta na łamach poznańskiej „Tęczy”, w ramach cyklu „Młody Poznań literacki”. W 1929 roku uzyskał dyplom z filologii polskiej i filozofii ścisłej (z elementami nauki obywatelskiej).

Młode pokolenie robi rozruchy w Poznaniu

W 1928 roku był jednym z założycieli poznańskiego dwutygodnika „Życie Literackie”, wspólnie z Konstantym Troczyńskim, Aleksandrem Jantą-Połczyńskim i Janem Ulatowskim. Pismo „reprezentujące młode pokolenie »przełomu« imponowało żywotnością, bezkompromisowością, otwartością i krytyką tandety, prowincjonalizmu i bezideowości, co nieraz boleśnie odczuwali literaci nieco starszego pokolenia” – pisze Tomasz Sikorski. „Czy spokojne, zaśniedziałe społeczeństwo kupieckie należy rewolucjonizować umysłowo, to pytanie” – pisał o Poznaniu Ulatowski w tekście „Próba charakteru” w „Życiu Literackim”. Aleksander Janta-Połczyński w książce „Duch niespokojny” wspominał: „Na pierwszych latach studiów uniwersyteckich próbowaliśmy w nazbyt na nasze gusta i głowy konserwatywnym Poznaniu zrobić trochę ruchu czy rozruchu. Nie tylko intelektualnego”.

W Poznaniu, wzorem Warszawy i Krakowa, powstały znakomite kabarety „Różowa Kukułka”, „Ździebko” czy „Pod Kaktusem”. Bąk prezentował w nich swoje wiersze. Jak pisał „Dziennik Poznański”: „Zarówno w formie, jak i treści wierszy Bąk jest do nikogo niepodobny, posiada własny świat myślowy, dla którego znajduje  swoisty wyraz. Patriotyczne uczucie, jakie opanowało »Tylko dlatego«, odbiega od sfery obejmowanej zazwyczaj tym pojęciem”.

Nienawidzi pewnych systemów…

Sensacją stał się fakt, że prowincjonalny poeta dostał od „Wiadomości Literackich” nagrodę za najlepszą książkę roku 1934, którą jury obwołało tomik „Brzemię niebieskie”. Za głosowali: Kazimierz Wierzyński, Julian Tuwim, Maria Dąbrowska, Kazimiera Iłłakowiczówna czy Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Otrzymał ją jako autor o „wybitnej indywidualności  i o własnym świecie poetyckim”. „Nie jestem jednak próżny, żebym wierzył, że nagroda, którą otrzymałem, została mi przyznana za dokonania; wiem, że raczej jest to nagroda za nadzieję”.

Stanisław Piasecki w narodowym „Po prostu” pisał z kolei entuzjastycznie: „W jego twórczości można odnaleźć to wszystko, czym młoda, idąca Polska żyje. Zagadnienia stosunku do Boga, stosunku do narodu… stosunku do własnego »ja«”. Tomik szybko zniknął z księgarskich półek. Kolejne, które ukazały się przed wojną, to „Śpiewna samotność” z 1936 roku i „Monologi anielskie”.

W połowie lat 30. przeniósł się do Warszawy, został stałym współpracownikiem „Prosto z Mostu”. Stefan Jończyk pisał o jego temperamencie: „Polemika u niego nie przypomina rycerskiej  szermierki, lecz raczej walkę na śmierć i życie… potrafił wręcz nienawidzić pewnych systemów, sformułowań czy postaw myślowych”.

Pod koniec lat 30. Bąk wrócił do Poznania. Odbył kilkumiesięczną podróż życia po Italii, śladami felietonów Jerzego Waldorffa, które ten publikował w „Prosto z Mostu”. Do Poznania wrócił pod koniec sierpnia 1939 roku…

Przewaga germańska

W czasie wojny zaangażował się w konspiracyjne życie literackie. W stolicy przeżywał Powstanie Warszawskie. Napisze: „Walkę w Warszawie można porównać do Termopil… I w Termopilach chodziło o styl życia… Jak tutaj przewaga germańska, tak tam przemoc perska groziła zniszczeniem wszelkich wartości, które czynią życie godnym życia… Warszawa walczyła w imię wysokiego stylu… i widziałem łzy – nie rozpacz, ale radości. I widziałem krew wylewaną z uśmiechem, a często nawet ze śmiechem. I widziałem śmierć o wiele piękniejszą niż wiele poronionych żywotów”.

Po powstaniu został wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. Nadal pisał, nawet podczas pobytu na wspomnianych robotach przymusowych w Chociebużu. W czasie alianckiego nalotu został ranny w głowę. Wojenną traumę opisze w jednym z wierszy:

 

Nazbyt wiele widziałem. Zbyt wiele pamiętam

I groza w moich oczach za uśmiechem świeci –

I wielbię drzewa mądre i zwinne zwierzęta,

I te, co będą inne niż my – czyste dzieci!

Gwałtownie broni własnych zasad

W Poznaniu o tym, co stało się z Wojciechem Bąkiem w czasie wojny, krążyły sprzeczne plotki. Mówiono, że był śmiertelnie ranny albo ze wybrał emigrację. Gdy w 1945 roku niespodziewanie wrócił i pojawił się na ratuszowym czwartkowym spotkaniu literackim, powitał go głośny entuzjazm. Jak pisze Sikorski, Bąk liczył, że „powróci do pióra, do nieskrępowanej twórczości, do życia, jakie kochał, pełnego sporów i polemik”. Zaczął znowu wydawać „Życie Literackie”, wybrany został prezesem oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich. W 1946 roku został kierownikiem literackim w Teatrze Nowym im. Heleny Modrzejewskiej. Organizował literackie czwartki, w czasie których zapraszanym gościom włosy jeżyły się na głowie: „Czy on się nie boi, czy on nie wie, że możemy być podsłuchiwani…”.

Tomasz Sikorski w „Balu maskowym” tak pisze o jego powojennej postawie: „Otwartością, niezależnością, gigantyczną wręcz pryncypialnością i niczym nie skrępowaną obroną własnych zasad i wartości, temperamentem gwałtownika i buntowania przeciwko wszystkiemu, co oficjalne i narzucające jedną prawomyślną linię, narażał się na krytykę władz, publicystów marksistowskich, ale również Kościoła”.

Ale komunistyczna władza widzi więcej strat niż zysków z zamknięcia go do więzienia: „Otwartość i odwaga, jaką prezentował w momencie, kiedy więzienia zapełniały się tymi wszystkimi, którzy stali w poprzek systemu, była czasem przerażająca. Co ciekawe, do więzienia póki co nie trafia, ale znajduje się już wówczas (na przełomie 1945/1946 r.) w bezpośrednim zainteresowaniu bezpieki, która go spokojnie, cierpliwie obserwowała”.

Choćby nikt nie słuchał…

Stał się kimś popularnym wśród młodych twórców, o których dusze walczyli w czasach socrealizmu komuniści. Bąkowi nie przeszkadzało, że ryzykuje, że ktoś może na niego donieść, może zostać aresztowany przez bezpiekę… „Młodych ludzi fascynował, nie tylko dlatego, że »walił w reżim«, ale również, a może przede wszystkim dlatego, że był wielkim erudytą, biegle poruszającym się po świecie Antyku” – pisze Sikorski.

O swojej sytuacji pisał w wierszu „Dalekim” z tomiku „Dłonie z wiatru” z 1948 roku:

 

Coraz mniej ludzie słowa moje rozumieją –

Coraz mniej słowa ludzkie ja także rozumiem –

Lecz choćby nikt nie słuchał – z wysoką nadzieją

Wołam tym, którzy przyjdą! Inaczej nie umiem.

Zły ze mnie pływak

Rozpoczęły się represje mające zniszczyć jego dzieło. Pismo straciło miejską subwencję, zabrakło pieniędzy na honoraria dla autorów. Wacław Kubacki pisał: „Pisma nie chciano nam zamknąć i nie pozwolono rozprowadzać. Cały nakład szedł prosto z drukarni do magazynów »Prasy«. Nie było sprzedaży ani wpływów. Rosło zadłużenie. W ten sposób chciano doprowadzić dwutygodnik do zgonu naturalnego”.

Mniej odważni koledzy zaczęli naciskać na Bąka, z obawy o własną przyszłość. W 1947 roku zaszczuty podał się do dymisji – przestał być prezesem poznańskiego ZLP, utracił teraz możliwości publikowania. Jak pisze Sikorski, w tym czasie Bąk żył jak kloszard: „Nie rozumiał kompletnie, w jakiej epoce żyje, dlaczego twórców – literatów i uczonych, słowem inteligencję – pozbawia się możliwości swobody wypowiedzi… Mówił językiem klarownym, czystym, bez niedomówień, ostro i antykomunistycznie”. Pisał, dopóki mu pozwalano, w „Tygodniku Warszawskim”, w „Tygodniku Powszechnym”, w gazetach stowarzyszenia PAX. Nadzieję upatrywał w Panu Bogu:

 

Bóg mnie rzucił na ziemię jak w burzliwe morze.

Zły ze mnie pływak - mdleje mi bezsiłą ramię.

Wiem, nikt tratwy nie wyśle, w walce nie pomoże,

Jakbym był odrzucony na wieki w niepamięć.

Tułał się  po ulicach Poznania

W 1949 roku odbył się przełomowy zjazd ZZLP w Szczecinie, gdzie Leon Kruczkowski ogłosił: „Zawód pisarza musi być ideologiczny, polityczny w pełnym tego słowa znaczeniu”, a „wróg czai się w naszych mózgach”. Ważną formą aktywności pisarzy stały się socrealistyczne odczyty w terenie. Bąk nie brał w tym udziału i nadal mówił swoje, więc wśród pisarzy „Krążyły plotki, że chyba zwariował, że jest albo tak odważny, albo aż tak naiwny”. Odsuwali się od niego koledzy, bojąc się konsekwencji kontaktów z nim.

Bo pisał rzeczy najbardziej podstawowe: „Nie można stworzyć warsztatowego utworu literackiego, malarskiego, rzeźbiarskiego, muzycznego, będąc zerem moralnym i intelektualnym, nie mówiąc już o ubóstwie uczuciowym i fizjologicznym. Te sprawy są najściślej z sobą związane. Żadna technika też najwięcej wyrafinowana, a nawet najmędrsza, nie umożliwi stworzenia arcydzieła, jeśli autor sam nie jest ludzkim arcydziełem, a jest potworem moralnym, głupcem lub człowiekiem o marnym podłożu uczuciowym. Nie chodzi tu o moralność w zewnętrznym tego słowa sensie, o mądrość książkową, o uczuciowość wydętą i nadętą”.

Jak pisze Tomasz Sikorski, Bąk „Tułał się  po ulicach Poznania, parkach, barach mlecznych, zaczepiając przypadkowo napotkane osoby i przywdziewając »kostium« kaznodziei i trybuna ludowego bez zahamowania, bez instynktu samozachowawczego mówił o szarej rzeczywistości, nieprawidłowościach, powszechnie panującym strachu, rozdętej propagandzie. Szara socjalistyczna rzeczywistość zaczęła go przerażać, ale i po ludzku irytować”. Bo „w momencie odejścia od polityki »amnestii serca i rozumu« (łagodnej rewolucji), po słynnym szczecińskim zjeździe literatów, Wojciech Bąk zniknął z przestrzeni publicznej”. Coraz częściej mówił o samobójstwie.

Jak za gestapo

Podczas Zjazdu Związku Literatów Polskich w 1950 roku Bąk wyszedł na trybunę główną i w proteście przeciwko cenzurze otruł się tabletkami luminalu. Samobójstwo udaremnili ubecy, którzy błyskawicznie odwieźli go do szpitala. Skąd wiedzieli, że Bąk może chcieć popełnić demonstracyjnie samobójstwo? Poeta zwierzył się w tej sprawie księdzu, dominikaninowi z Poznania. A ten chcąc mu uratować życie, pojechał do Warszawy i poinformował o wszystkim prezesa ZLP Jerzego Putramenta.

Po odratowaniu trafił na aleję Szucha, gdzie mieściła się siedziba Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Podczas przesłuchania powiedział ubekom, że historia się powtarza, bo w tym samym  budynku przesłuchiwany był przez gestapo. „Zażądano od niego, aby wyjechał do Poznania i tam nazajutrz zgłosił się do UB o ósmej rano. Odmówił, oświadczając, że nie ma do UB żadnego interesu, jeśli UB chce, niech do niego przyjdzie” – pisze Sikorski. W tym czasie „ujawniła się u niego psychopatyczna niechęć do Żydów. Żydzi ulokowani w ZLP, w PZPR, w aparacie bezpieczeństwa, w prasie, w Kościele”. W głoszeniu tych tez niestety Bąk był równie stanowczy jak zawsze.

Wkrótce został umieszczony w szpitalu psychiatrycznym w Kościanie, gdzie poddano go „leczeniu” za pomocą elektrowstrząsów. Jak reagowali „koledzy” pisarze na jego tragedię? „Żaden z literatów nie odwiedził Bąka w »sanatorium«, nie zainteresowano się sprawami prozaicznymi, czy ma ubranie na zmianę, bieliznę, środki higieniczne… Kluczowa w przekonaniu poznańskich pisarzy miała się okazać sprawa mieszkania Bąka, które w okresie jego, jak się wówczas spodziewano, długiego leczeniu było puste” – pisze sarkastycznie Tomasz Sikorski. Zaczęło o nie zabiegać parę osób. Bogusław Kogut, działacz PZPR, członek Koła Młodych ZLP, skarżył się w tym kontekście na swoje złe warunki lokalowe: „Pokoik ten jest bardzo ciasny, a przy tym ciemny”. Ale Bąk wyszedł z psychuszki po pięciu miesiącach.

Zaszczuty

Jednak władza zajmowała się nim nadal. „Bez zapowiedzi organizowano rewizje w jego mieszkaniu. Wpadano, rozrzucano rękopisy i wszystkie szpargały, demolowano księgozbiór, wyrzucano zawartość biurka, łamano ołówki. I tak kilka razy na kwartał” – pisze Sikorski. Jak czytamy w książce „Bal maskowy”: „W Poznaniu lubowano się w plotkach na temat poety. Dość swobodnie mówiono o krnąbrnym Bąku, jego »obłędzie«, rzekomym alkoholizmie  i skłonnościach homoseksualnych”.

Zdesperowany, zaszczuty i wyczerpany psychicznie Bąk rozpoczął starania o wyjazd z kraju. 6 maja wysłał pismo do Bolesława Bieruta. Brzmiało znowu jakby wierzył, że żyje w demokratycznym państwie, a Bierut kieruje się demokracją, podejmując polityczne decyzje: „Zwracam się do Obywatela Prezydenta z tą otwartością i zaufaniem, jakie jest nie tylko prawem, lecz także obowiązkiem każdego obywatela państwa rządzącego się ustrojem demokratycznym. Chodzi mi o uzyskanie możliwości wyjazdu na Zachód. [...] Przyczyną, która mnie skłania do wyjazdu na Zachód, jest przede wszystkim system cenzury, która – mimo że konstytucyjnie jest zagwarantowana wolność myśli i słowa – uniemożliwia wszelką swobodną działalność pisarską”. Odpowiedzi nie było.

Władza zastanawiała się, co z nim zrobić, i po raz kolejny zdecydowano na najwyższym szczeblu o psychuszce. „Pierwotnie chciano, aby Bąkiem zajął się Urząd Bezpieczeństwa. W grę wchodziło aresztowanie, śledztwo i pokazowy proces. Ale obawiano się, że proces może okazać się dla poety doskonałą okazją do wykrzyczenia dramatu, w jakim się znaleźli polscy literaci, szerszej opinii publicznej” – pisze Tomasz Sikorski.

Latem 1952 roku Bąk został wezwany do poznańskiego oddziału ZUS. Tam czekało na niego trzech ubeków. Po krótkiej rozmowie na temat powojennego ustroju, który Bąk po swojemu skrytykował, został odwieziony do szpitala psychiatrycznego pod Gnieznem. Jak wynika z relacji, znowu „leczono” go tam, wywołując silne bóle głowy i wymioty. „Trzymano mnie przez kilka tygodni wśród obłąkanych, później zaś kilka miesięcy wśród kokainistów i alkoholików. Nie wolno mi było udać się do adwokata, zrobić kroku bez pielęgniarza” – pisał w liście do zarządu ZLP. Związek nie zamierzał mu pomóc, natomiast zarząd poznańskiego ZLP wystąpił o całkowite ubezwłasnowolnienie Bąka jako człowieka niezdolnego do podejmowania samodzielnych działań prawnych. Zaś jeden z pokoi mieszkania Bąka zajął „kolega Rospendowski” z Koła Młodych.  27 lutego 1953 roku sąd oddalił wniosek prokuratora o ubezwłasnowolnienie Wojciecha Bąka. W międzyczasie usunięto go z ZLP ze wzgledu na „postawę moralno-polityczną”. Egon Naganowski, prezes oddziału poznańskiego, przekonywał: „Zakłócając pracę nieodpowiedzialnym wystąpieniem, porównał do siebie hitleryzm i komunizm. Fakt ten, zresztą jeden z wielu, wskazuje jasno na nielojalny, wrogi stosunek kol. Bąka do Polski Ludowej, do ogromnego wysiłku mas pracujących, jak również metody realizmu socjalistycznego w twórczości literatów polskich”.

Fikcyjna odwilż

Pisarze, którzy wzięli udział w zaszczuciu Bąka, na fali odwilży z 1956 roku zaczęli przedstawiać się jako reformatorzy. Kazimiera Iłłakowiczówna, która jako jedyna konsekwentnie występowała w jego obronie, zażądała od poznańskiego ZLP wycofania wniosku o ubezwłasnowolnienie Bąka. Napisała: „Wydaje się rzeczą niesłychaną, by grono kolegów zamiast bronić pisarza, przyczyniało się do zaszczuwania go. Rolą Związku winna być pomoc, zabezpieczenia praw ludzkich pisarza [...] Nie jest rzeczą Związku obserwować kolegów, badać ich stan psychiczny, zamykać ich i ubezwłasnowolniać”. Nowy zarząd odciął się od poprzedników. I zaproponował mu powrót do związku. Odmówił. „Panoszące się od lat w Związku metody perfidii i gwałtu, których byłem ofiarą – które zaś mogły się dla mnie skończyć tragedią – zaufanie moje zburzyły. Zacząłem uważać Związek za instytucję w dużym stopniu niebezpieczną” – napisał.

Odwilż okazała się fikcją. W 1960 roku trafił do więzienia za niechęć do komunizmu. Iłłakowiczówna miała poprosić o interwencję w jego sprawie Annę Kowalską i został on wypuszczony.

30 kwietnia 1961 roku Bąk poszedł do poznańskiej knajpy „Metro”, gdzie zamówił tatara. Po jego zjedzeniu osunął się i umarł. Jako przyczynę śmierci podano zawał serca, w co mało kto uwierzył. W jednym z wierszy pisał:

 

Ciężkie życie, lecz z Tobą jest łatwe i lekkie;

Ciężka śmierć, ale z Tobą czuła jest jak zorze –

Dobrze było, żeś życiem otwarł me powieki,

Dobrze będzie, gdy zamknę je, Stróżu mój – Boże. ν

     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów www.panstwo.net

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas [email protected]

W tym numerze